Zarejestruj się u nas lub też zaloguj, jeśli posiadasz już konto. 
Forum www.forumkillerz.fora.pl Strona Główna

Mrohny opowiada...

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.forumkillerz.fora.pl Strona Główna -> Dzieła forumowiczów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Mrohny_A
Upiór w Rowerze



Dołączył: 18 Kwi 2008
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z paraleli

PostWysłany: Wto 20:31, 03 Cze 2008 Temat postu: Mrohny opowiada...

Jako, że ostatnimi czasy mój WEN gdzieś się szlaja (ale mam nadzieję na jego powrót) postanowiłem opublikować coś tutaj. Wiem, tak aŁtorkowo, ale cóż zrobić biedny 'artysto'. Może dzieło nie jest dopracowane, może zdarzy się parę potknięć, ale niedługo je poprawię.
Na ten czas macie tu I rodział opowieści pod roboczym tytułem 'Fight With Memory'. Możecie oskarżać o plagiat 'X-Files', jako że historia opowiada o pracy w FBI - wydziale spraw niewyjaśnionych i paranormalnych. Tak jak w 'Archiwum...' mamy tutaj agenta - Scotta Bansona oraz jego partnerkę - Sarę Beckett. Towarzyszy im również Jack Którego-Nazwiska-Nie-Pamiętam ^^'
zastrzeżenia. błędy. cokolwiek?

1. Nie zapomnij nie pamiętać

Agent Scott Banson rozmyślał nad sprawami, o których dowiedział się zaczynając pracę w FBI. Trzy lata minęły, a on dalej próbował się przyzwyczaić do tego, że jest jedną z niewielu osób na tej cholernej planecie, która posiadała takie informacje. Kurewsko szalone informacje, jak powiedziałby Peter; ale on już nic nie powie.
Jego głowa przepełniona była dylematami, a krew skażona niespełnionymi obietnicami i strachem, towarzyszącym mu przez całą dobę. To wszystko co nosił w sobie było w równym stopniu bolesną męką twórczą artysty, jak i niewiarygodną ekstazą, która nie chciała odejść.
Gdy teraz pomyślał o tym, że trzynastego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku mógł wybrać inną ścieżkę, wydało mu się to tak oczywiste...
Noc jeszcze wczesna, przyjacielu. Chodź na piwo...
Gdyby nie kilka decyzji podjętych w ciągu tych trzech lat, byłby innym człowiekiem. O ile by istniał...
Scott schował ręce do kieszeni swojego płaszcza, po czym spojrzał w górę. Drobne punkciki na sklepieniu niebieskim migotały, niczym żarówki na choinkach w wielu domach. Zastanawiał się, dlaczego on nie obchodzi świąt.
Scott, dlaczego? Czy nie lepiej byłoby wierzyć w Boga, niż w cholerne UFO? Czy naprawdę jesteś w stanie uwierzyć paplaninie kilkunastu równie powalonych jak psycholodzy ludzi, opowiadających o małych stworkach z innego świata, które porwały ich, a następnie zabawiały się w operację?...
Spojrzał na zegarek, który powoli zbliżał się do godziny jedenastej.
Noc jeszcze wczesna...
Ciepły wiatr, który od czasu do czasu lekko muskał jego twarz, przybrał na sile. Krótko strzyżone ciemne włosy, które kłębiły się na jego głowie, zaczęły do niego mówić. Nie, to tylko chora wyobraźnia. Zadzwoń do niej, to proste. Musisz tylko wyciągnąć telefon z tej swojej zafajdanej kieszeni, a potem nacisnąć 'send'.
Przez chwilę nawet Scott dał się powieść tej myśli i zacisnął prawą dłoń, próbując udusić telefon. Po chwili rozluźnił ją i uśmiechnął się do siebie.
Kto by pomyślał, że ulice Waszyngtonu są takie spokojne?
Noc jeszcze wczesna przyjacielu...
Scott rozejrzał się dookoła, a jego umysł zaczął odbierać i rejestrować dźwięki. Dopiero teraz zauważył, że wcale nie jest tak cicho. Przez cały ten czas czuł się jak za dźwiękoszczelną zasłoną. Zasłoną utkaną z myśli. I oto teraz dostrzega rzeczy, które były cały czas obok niego. Szkoda, że nie zrobił tego trzy lata temu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego...


Wrócił do swojego mieszkania na Edentring Street na kilka minut przed północą. Zdjął powoli płaszcz, który szybkim ruchem przeciął niewidzialną materię i opadł na fotel, po czym zsunął się na zimną posadzkę i tam pozostał. Scott uśmiechnął się lekko, po czym przeszedł przez resztę pomieszczenia i wyciągnął rękę przed siebie. W panującym półmroku wyszukał klamki po czym powoli otworzył drzwi. Był dziwnie niespokojny, jakby robił coś zakazanego. Jakby wkradał się po tajne akta wywiadu FBI; jakby za chwilę obca ręka miała pojawić się na jego barku, a on sam nieomal miał umrzeć od strzału w skroń.
Za dużo filmów, za dużo pracy, stary.
Chwiejnym krokiem doszedł do swojego łóżka i niczym postrzelony padł na miękką pościel.
- Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłem - wypowiedział, co chwila przerywając, aby nabrać powietrza. Leżał tak jeszcze przez pięć minut, nieruchomo, z twarzą zwróconą w stronę poduszki. - Boże, teraz już wiem, że ciebie kochałem. Pieprzyć Petera, walić FBI i kolejną idiotyczną sprawę, oraz Sarę...
Sara, pomyślał i wtedy coś przerwało jego monotonne narzekania - dzwonek telefonu, który stawał się coraz głośniejszy. Znienawidzona dla uszu melodia, która potrafiła przerwać tak intymną chwilę, jak próba emocjonalnego kontaktu z własnym miejscem wypoczynku.
- Dryń, dryń - rzucił sarkastycznie Scott - Pieprz się!
Nieustający dźwięk stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Scott z trudem przybliżył ręce do swych uszu, próbując uchronić je przed tą melodią. Ona go zabijała. Powoli rozprzestrzeniała się w jego układzie krwionośnym i powodowała śmierć milionów dobrych chwil zakodowanych w jego mózgu. Chwil przerwanych tym dzwonkiem.
- Niech cię piekło pochłonie! - rzucił. Gdy się uciszył, komórka przestała wydawać jakikolwiek dźwięk. Z uśmiechem stwierdził, że ma dar oddziaływania na przedmioty i ludzi - Max, ty zdzierco, oddaj mi te czterdzieści dolarów, które mi wisisz.
Telefon znowu zabrzmiał. Scott wstał i powolnym krokiem podszedł do miejsca, w którym znajdował się płaszcz. Ty przynajmniej możesz poleżeć. Schylił się i wyciągnął z jego kieszeni telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer, jednak on nie miał zamiaru dowiadywać się, kto przerywa mu błogi spokój. Powoli przyłożył telefon do ucha.
- Kto śmie mnie budzić? - rzucił. Niemal od razu po drugiej stronie ktoś odpowiedział. Kobieta.
- Jeśli chcesz, aby Max oddał ci kasę, to przyjeżdżaj natychmiast do siedziby. Poza tym od kiedy to sypiasz?
- Śmieszne - powiedział Scott, powoli wymawiając każdą literę - Max szantażuje mnie tak od ponad pół roku. Przykro mi, tym razem nie jadę. Właśnie doznałem ekstazy, kładąc się w swoim łóżku, a ty i Max chcecie mnie widzieć. Mogę kupić wam ramkę z moim zdjęciem i dać nawet autograf, ale proszę nie dzwońcie o takich porach.
Osoba po drugiej stronie milczała.
- Sara?
- Tak?
- Będę za dwadzieścia minut.
- Max mówi, że masz dwie.
- Niech się pieprzy i szykuje moje czterdzieści dolców.
Scott zamknął telefon i przez chwilę trzymał go w dłoni. Po minucie straconego czasu postanowił wstać i ruszyć swój tyłek do FBI.


Scott przybył do FBI po północy. Pod siedzibę dojechał swoim Dogdem Grand Caravan .
Banson zatrzymał się przed windą. Parter jak w każda noc, pusty. Niecierpliwie czekał, aż drzwi blaszanego cholerstwa otworzą się i zza nich wyłoni się ręka, która wciągnie go do środka. Jego myśli przerwał cichy klang. O dziwo, żadna dłoń nie chwyciła go za płaszcz. Musiał wykonać trzy kroki, aby znaleźć się w środku; a tak mu się nie chciało...


Sara usłyszła cichy dźwięk otwieranych drzwi.
- Nareszcie agencie Banson - rzuciła. Miała donośny, ciepły głos, który usłyszał już gdy wyszedł z windy i postawił swe kroki na piętzre. Albo rozmawaiała przez telefon, albo mówiła sama do siebie.
- Chorujesz na coś Becket? - powiedział Scott. Sara wstała z krzesła i obeszła biurko, opierając się o jego kant. Patrzała na partnera, który podszedł do blaszanej szafy z aktami i zaczął w niej czegoś szukać. Po chwili wyciągnął jedną z białych teczek i rzucił Sarze. Ta z dużą sprawnością pochwyciła ją i spojrzała na kilka wyrazów napisanych małą czcionką, umieszczonych na jej zewnętrznej stronie.
- Felicia Owen. - odczytała, po czym skupiła wzrok na partnerze. Ten zamknął szfkę, po czym zaczął się do niej zbliżać. W ręce trzymał kolejną teczkę.
- Po co Ci sprawa Felici Owen? - spytała, odkładając teczkę na biurko. Scott podszedł do Sary, wpatrzony w jej czarne włosy. Te z każdym jej ruchem falowały lekko i łagodnie dotykały jej barków. Podniósł teczkę na wysokość jej oczu.
- Trey Svenford...
- Zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Felicia zginęła w płomieniach. Samozapłon...
- Co to ma...
- Jeżeli sprawa, dla której mnie tu wezwałaś nie będzie satysfakcjonująca, będziesz mogła wybrać sposób, w jaki zginiesz. Może chociaż raz dzisiejszego dnia się odprężę... - westchnął.
- Chyba nie dam ci takiej okazji.
Scott spojrzał na nią z zaciekawieniem. Sara uśmiechnęła się chytrze.
- Odnaleźliśmy ciało Derecka Hayward'a.

- Znaleźliśmy go na brzegu rzeki Potomac. - mówił wysoki mężczyzna w rogowych okularach - Jest w ciężkim stanie, poparzenia całego ciała i dziwne nacięcia w okolicach odcinka szyjnego; ale myślę, że zdołamy go uratować.
Podczas swojego krótkiego, ale treściwego przemówienia co chwilę spoglądał w akta, które niósł w rękach.
- Dereck Hayward zniknął ponad dwa lata temu.
- Zaraz po moim przyjściu - wyszeptał Scott. Sara obróciła głowę w kierunku swojego partnera.
- To była jedna z naszych pierwszych spraw.
To była moja sprawa, Saro - pomyślał.
To ona doprowadziła go do Wydziału Szóstego i to ona pozwoliła mu uwierzyć w swoje siły. Gdyby nie tamten czwartek, być może nigdy nie musiałby wracać do drzwi wydziału. Być może już by tam nie pracował.
Szli korytarzem, mijając co kilka sekund swoich przełożonych, czy innych agentów, którzy każdego dnia próbowali naprawić rzeczywistość. Rzeczywistość, o której niektórzy obywatele powinni zapomnieć. Wymazać z pamięci wypadek w Roswell, drugą wojnę światową, siedemnasty październik dwa tysiące pierwszego roku...
- Spory ruch, jak na drugą w nocy. - zauważyła Sara.
Wreszcie trafili na drzwi z napisem TYLKO DLA UPOWAŻNIONYCH, pod którym ktoś dopisał LEPIEJ NIE PAMIĘTAĆ. W tym przypadku miał rację.
Mężczyzna w okularach otworzył drzwi i wszyscy weszli dalej. Po chwili zamknęły się cicho, ukazując reszcie znane już hasła. W środku pomieszczenia panowała ciemność. Nie zatrzymali się, to jeszcze nie tutaj. Trzydziesto-siedmio latek prowadził ich gdzieś dalej. Scott zobaczył wreszcie dziwne światła, które atakowały zieloną poświatą. Za nimi kolejne drzwi, przypominające Scott'owi wejście do salonu na Dzikim Zachodzie. Tylko, że te był większe i masywniejsze. Zastanawiał się dlaczego tak się dziwi, skoro był tu już wiele razy.
- Hayward leży tam i oddycha tylko dzięki specjalistycznemu sprzętowi. - spojrzał w stronę łóżka - Właściwie nie wiem po co przytrzymujemy go przy życiu, skoro wiadome jest że umrze.
Scott widział poparzone ciało, które leżało bezwładnie, przykryte białą zasłoną.
- Dlaczego tak sądzisz Jack? - spytała Sara, przeglądając kolejne strony notatek mężczyzny. Po bokach zauważyła kilka gwiazd i kwadratów, zamalowanych czarnym długopisem. Znów byłeś na ważnym spotkaniu, co Jack?, pomyślała i na samą myśl o widoku niemal śpiącego Jacka na wykładach szkoleniowych FBI zrobiło jej się weselej. Dobrze, że ona nie jest tam wysyłana. Jack to zauważył, więc przestała się uśmiechać i podała Scott'owi akta. Ten nie spostrzegł jej ręki; cały czas wpatrywał się w ciało Derecka. Już miała przemówić, gdy ten ocknął się i zadał pytanie:
- Mogę go zobaczyć?
Jack podrapał się po policzku, natykając się na swój dwudniowy zarost.
- To nie jest na razie możliwe, Scott - powiedział. - Nie wiemy co mu jest i czy najmniejsze uszkodzenie ciała nie spowoduje...
- Pytam się tylko, czy mogę go zobaczyć - spróbował jeszcze raz, wywierając nacisk na słowo "tylko".
- Postaram się o to, ale wiesz jaki jest Max. - przerwał. - Nigdy nie zrozumiem tego gościa.
Uśmiechnął się lekko i zabrał z rąk Scott'a swoje akta.
- Tak czy siak jeśli je dzisiaj zdobędę, to możesz nie zdążyć. Federalni z wydziału głównego chcą mieć ciało Haywarda dzisiaj w południe. Przyjeżdżają, biorą, odjeżdżają - skwitował Jack.
- Po co im to ciało? - spytała Sara, gdy byli już na zewnątrz. Poprawiła swoje czarne włosy i spojrzała za siebie, ale Scott'a nie było. Tymczasem Jack odpowiadał na jej pytanie.
- Nie wiem. Najprawdopodobniej chcą wiedzieć, czy to sprawka istot pozaziemskich. Odkąd sprawa Roswell się rozeszła... Sara? - odwrócił się i zobaczył ją, jak wraca do drzwi. - Gdzie Scott? - rzucił. Nie doczekał odpowiedzi. Gdy Sara zniknęła za drzwiami pobiegł za nią.
Sara znalazła Scott'a przy szklanej szybie. Podejrzewała, że otworzył drzwi i wszedł do środka, ale spokoju nie dawało jej to, co zrobił w tak krótkim czasie. Ciało było nienaruszone.
- Złamałeś kolejny regulamin? - rzuciła, podnosząc głos.
- Sara, nie robię tego pierwszy raz... - uśmiechnął się do niej. Wiedziała, że Scott nie da za wygraną.
- Scott, jeśli myślisz, że uda Ci się coś zrobić z...
- Spokojnie Jack, miałem trochę za mało czasu. - rzucił, przerywając mu w połowie zdania. Ten spojrzał na niego podejrzliwie.
Scott rozłożył ręce w akcie bezsilności i uśmiechnął się chytrze.
- Procedury Jack, rozumiem.
I odszedł.


- Mógłbyś mi łaskawie powiedzieć co zrobiłeś? - powiedziała spokojnie Sara. Znajdowali się w jej biurze. Scott usiał na przeciw niej. Pomiędzy nimi znajdował się niewielkich rozmiarów stolik, na którym Sara trzymała teczki spraw, którymi obecnie się zajmowała.
- Spokojnie, nic nie zrobiłem.
Sara spojrzała na niego podejrzliwie.
- Czyżby? Tak jak przy sprawie Caitlin, w której...
- Oj daj spokój - rzucił, wstając z krzesła i rozglądając się na wszystkie strony, szukając jakiegoś innego tematu. Sara uśmiechnęła się.
- Wypytałam Jacka i powiedział mi, że Federalni boją się o reputację. W zakładzie zamkniętym siedzi brat Derecka - Tim. Twierdzi on, że Dereck został porwany przez kosmitów. Powiadomił o tym miejscową policję, która go wyśmiała. Był tak zdesperowany, że zabił ich, jak twierdzi w obronie własnej.
Scott spojrzał na Sarę z zaciekawieniem.
- W obronie własnej?
- Tak. Według niego jeden z policjantów chciał go postrzelić. Później ukradł jakiś samochód i pojechał do swojego domu w lesie, gdzie się ukrył. Gdy tydzień później odnalazła go policja, chciał się zabić. Ściany jego domku oblepione były wycinkami prasowymi o przybyszach. Podczas tej akcji postrzelił śmiertelnie jednego z policjantów.
- Niezła kartoteka... - westchnął Scott.
- Zabicie trzech stróżów prawa i choroba psychiczna - tak uznał psychiatra.
- Więc czego boi się centrala FBI? - zapytał Scott, siadając z powrotem na krześle.
- Boją się, że gdy wieść o znalezieniu ciała się rozniesie, będą musieli publicznie spowiadać się z tego co zaszło. Poza tym jeśli jakimś cudem Hayward się obudzi i zacznie opowiadać o rzeczach jakie przeżył w ciągu dwóch lat pobytu gdzieś - tam, będą musieli wypuścić brata Derecka i przyznać się do błędu.
- Mogą powiedzieć, że słowa dwóch obłąkanych braci nie znaczą zbyt wiele.
- Tak, ale widzisz - zaczęła Sara - dziennikarze będą szukać sensacji, odbędą się wywiady z braćmi Hayward i rząd będzie musiał ulec naciskowi opinii publicznej.
- Nie łatwiej byłoby ich zabić?
- O to chodzi, Scott. To jest najprostszym rozwiązaniem. O to chodziło Jack'owi.


Scott i Sara dotarli do kliniki psychiatrycznej, umieszczonej na obrzeżach Waszyngtonu. Weszli do środka i ruszyli w kierunku sali Tima Harward'a. Po drodze zatrzymał ich młody lekarz, niejaki Sam Frencer. Miał na sobie jednolicie biały strój, a w ręce trzymał jakieś papiery.
Home sweet, home, pomyślał Scott, pokazując odznakę.
- Agent Scott Banson.
- I Sara Becket.
Mężczyzna spojrzał na dokumenty, po czym zaprowadził ich pod salę Tima.
- Macie tylko dwadzieścia minut. Gdyby działo się coś niepokojącego, wezwijcie ochronę. - powiedział na pożegnanie.
- Dziękujemy, doktorze Frencer - powiedziała Sara i zwróciła się do Scotta - Jesteś gotowy?
- Jak nigdy. - powiedział i nacisnął klamkę. Otworzył na oścież drzwi i wszedł do środka. Sala była pomalowana na biało. Na niej było coś namalowane, jednak Scott nie przyjrzał się malunkom dokładniej, bo jego wzrok skupił się na czymś innym. Tima nigdzie nie było, a na podłodze leżał jeden z ochroniarzy.
- Szybko Sara, wezwij lekarza - powiedział pośpiesznie. Sara wybiegła z sali i popędziła po Sama Frencera.
Scott sprawdził puls poszkodowanemu. Żyje, pomyślał. W rogu sali zobaczył jakiś przyrząd. Paralizator. Tym się bawiliśmy, co Tim?
Wstał i podszedł do ściany. Z oddali słyszał czyjeś kroki, zapewne Sary i doktora. Po chwili wbiegli do środka, a on dalej stał i patrzał na rysunki.
- Frank, Frank, słyszysz mnie?! - rzucił doktor. - Musimy go zabrać. - powiedział.
- Scott! - krzyknęła Sara. ten gwałtownie uniósł ręce i zasłonił uszy.
- Dobrze, nie krzycz tak do cholery. - odpowiedział i chwycił mężczyznę za ręce. Razem z Frencerem wynieśli go do innej sali, a w tym czasie Sara szukała osób, które mogłyby pomóc.
- Proszę już iść - powiedział zadyszany Frencer. - Musimy ogłosić ucieczkę zabójcy.
- Spokojnie, zadzwonię do biura - rzekł Scott, po czym sięgną po komórkę.
Gdzie ona jest, do cholery?...
- Sara, nie widziałaś gdzieś mojej komórki?
- Wyszła przed chwilą. - zakpiła Sara i sama wykręciła numer do siedziby. Po kilku sygnałach ktoś odebrał. - Max, Hayward uciekł ze szpitala. Nie, nie wiem kiedy... Raczej niedawno. Taaak. Chcieliśmy się tylko dowiedzieć czegoś więcej o sprawie.. Oczywiście.
Sara rozłączyła się i odwróciła się do Scotta,trzymając w ręce komórkę. Ten patrzał na nią i czekał, aż ta coś powie.
- Nie prześwietlaj mnie, Scott. Max powiedział, że oddzwoni, bo sam ma jakieś problemy.
Szli teraz korytarzem, prowadzącym do wyjścia na zewnątrz. Sara poczuła wibracje telefonu. W tym czasie Scott zadał pytanie:
- Dlaczego nie ma tu strażników, czy myślisz, że...
Sara przerwała mu gestem ręki, co miało znaczyć "zamknij się" i słuchała co Max ma jej do powiedzenia. Na koniec powiedziała coś niezrozumiale i zwróciła się do partnera.
- Cholera, nie zdążysz nic już zrobić. Ciało Hayward'a rozpłynęło się w powietrzu...

Scott prowadził swojego Dogde'a, rozważając wiele możliwości. To co, zobaczył na ścianie celi Tima świadczyło o jego chorobie psychicznej, albo niesłychanej inteligencji i świadomości czynów. Te wszystkie równania sprowadzały się do wczorajszego dnia...
- Dwudziesty pierwszy grudnia - wypowiedział. Na tyle cicho, aby uznać to za szept i na tyle głośno, aby usłyszała to Sara.
- Co? - zapytała ze zdziwieniem.
- Wczorajszy dzień. - odparł Scott. - Tim wszystko przewidział, całe zamieszanie z powrotem swojego brata.
Scott mówił coraz szybciej. Licznik na desce rozdzielczej zaczął notować coraz to większe liczby. Teraz wskazywał sto dwadzieścia kilometrów na godzinę.
- Scott, zwolnij - poprosiła Sara. Scott utrzymał wzrok na kierownicy, tymczasem wskazówka cały czas pokazywała kolejne skale. W końcu zwolnił i zatrzymał się całkowicie. Puścił obręcz kierownicy i spojrzał na Sarę. Ta odpięła pas i otworzyła drzwi samochodu. Gdy znalazła się na zewnątrz, Scott zrobił to samo. Stanął przy Dogde'u i oparł się rękoma o jego dach.
- Drugiego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego siódmego w Roswell w Nowym Meksyku rozbił się jakiś obiekt. - zaczął Scott - Zauważyłem tą datę na ścianie. Była zakreślona. Obok trzy inne: trzynasty lipiec roku dwutysięcznego...
- Data zniknięcia Derecka Hayward'a. - odezwała się Sara.
- Dokładnie. Potem data wczorajszego dnia i dwudziesty dziewiąty kwietnia dwa tysiące trzeciego roku.
- Pojawienie się Derecka i - przerwała Sara - i co? Kolejna chora data szaleńca, która oznacza spotkanie z kosmitami? - spytała, podchodząc do wozu.
- To wie tylko Tim, a więc musimy go odnaleźć.
Oboje wsiedli do samochodu.
- Mówiłeś, że Tim wszystko przewidział. O co chodzi?
- Jakimś cholernym sposobem obliczył, że to wczorajszego dnia ma uciec i odnaleźć brata. Sam nie potrafię tego rozgryźć.
Scott przekręcił kluczyk i samochód wydał warkot. Po chwili nacisnął pedał gazu i ruszyli dalej.

Jack Burrows usłyszał dźwięk swojej komórki. Szybko wyczuł ją w kieszeni i odebrał.
Siedział właśnie nad aktami braci Hayward. Jego małe biuro składało się głównie z kolekcji najróżniejszej broni i porozwieszanych w każdym miejscu obrazów, najczęściej portretów.
- Co jest? - rzucił do słuchawki, opierając się wygodnie na krześle obrotowym i patrząc w sufit. Kiedyś był biały, pomyślał.
- Chcemy wiedzieć jak najwięcej o Derecku i Timie Haywardzie. Teraz! - usłyszał.
Natychmiast wyprostował się i spojrzał jeszcze raz w kartki leżące na biurku.
- Na wasze szczęście mam życiorysy przed sobą.
- Czytaj. - poleciła Sara. Scott skręcił właśnie w jakąś leśną drogę i przyspieszył.
Gdzie Ty jedziesz?, wyczytał z ust Sary.
- Tim Hayward urodzony w Nowym Meksyku, dwudziestego stycznia pięćdziesiątego czwartego. Wychowywany przez ojca pochodzenia hiszpańskiego - Ricardo DeForra. Matka zmarła przy porodzie. Zatrzymany w marcu za jazdę po pijanemu, potem...
- Dalej, Jack. Masz coś ciekawego o Timie?
- Raczej nie - powiedział, powoli szukając wzrokiem jakichś ciekawych informacji. Gdy nie znalazł, zaczął czytać akta Derecka. Po kilkunastu kolejnych sekundach Jack zakończył połączenie wpatrując się w fotografię, na której była twarz Derecka Hayward'a.
- Jak zniknąłeś, stary? - zapytał, po czym zamknął akta i podążył do Strefy Zero, gdzie znajdowały się wszystkie dane dotyczące działalności służb FBI.

W momencie, gdy Sara zakończyła połączenie, Scott zatrzymał gwałtownie pojazd. Sarę szarpnęło tak, że prawie wypuściła telefon z ręki.
- Oszalałeś?! - zapytała i poprawiła swoją fryzurę.
- Typowa kobieta. Wygląd najważniejszy - odpowiedział i wyciągnął z kieszeni jakąś elektroniczną zabawkę.
- Co to jest? - spytała Sara i niemal natychmiast odpowiedziała sobie na to pytanie. - GPS?
Scott szybkimi ruchami zaczął przełączać kanały nadawania, po czym schował urządzenie do kieszeni kurtki.
- Mam go jeszcze z czasów, gdy pracowałem z Karen. - powiedział.
- Więc to...
- Tak - skinął głową - Przyczepiłem do ciała Derecka małą pluskwę, mając nadzieję, że nikt nie zauważy. Chyba stało się inaczej. - westchnął. - Sygnał zanikł, nie ma go, rozumiesz? Ciało zniknęło, a jedyny możliwy sposób na odnalezienie braci przepadł. Oboje są teraz niczym duchy.
- Niezauważenie wykradasz ciało niemal martwego człowieka i wędrujesz z nim przez ośrodek FBI, a następnie wydostajesz się na zewnątrz?
- Nie ma takiej opcji. Nawet w zwykłym szpitalu nie zrobisz takiego numeru.
- Więc co? Wyparował?
- Wiesz, że rozwiązywaliśmy już nie takie przypadki, ale to coś większego. Musimy znaleźć Tima. Pamiętasz, jak mówiłaś o domku, w którym się ukrył, zanim trafił do psychiatryka? Zapewne tam uciekł.
- To nie logiczne. Zbyt proste. Normalny człowiek znalazłby inne miejsce schronienia, a nie letni dom w lesie, w którym przed kilkoma laty został złapany.
- To jedyne miejsce. Dzwoń do Jacka i pytaj o dokładny adres.
Sara chwyciła komórkę i wykręciła numer.
- Dereck urodził się w dniu rozbicia obiektu w Strefie 51. - powiedziała, czekając aż Jack odbierze. - Dwadzieścia jeden minut po północy.
- Dwunasta dwadzieścia jeden - powtórzył Scott, po czym ruszył.

Czarny Dogde jechał z dużą szybkością przez leśne ścieżki , a podróżujący w nim pasażerowie próbowali ustalić miejsce pobytu Tima Hayward'a. Wiedzieli, że cel jest blisko i mieli pełną świadomość tego, że Tim jest nieobliczalny. Zastanawiało ich tylko czy jest zabójcą?
- Scott, na pewno dobrze się czujesz? Jeśli nie, ja poprowadzę. Wiem, że nie spałeś i masz za złe to, że cię wezwałam. - zaczęła Sara, przerywając głuchą ciszę, jaka zapanowała po ostatniej rozmowie. Jack podał im dokładny adres, a oni mieli tylko odnaleźć niebezpiecznego świra, który uciekł z kliniki Św. Mateusza w Waszyngtonie. Tylko...
- Nie, dzięki. - odparł - Ta sprawa mnie pobudza.
Niczym poranna kawa, dokończyła w myślach Sara.
Scott zawsze tak mawiał. Było to podobno jedno z ważniejszych haseł Petera. Przynajmniej tak mówił Scott, a ona mu wierzyła. Nie znała go tak dobrze jak on, chociaż widzieli się nie jeden raz. W końcu pracował w FBI przez pewien okres czasu. To on załatwił Scottowi posadę w Strefie Ósmej, a potem...
- Myślisz, że będzie tam ciało Derecka?
Scott uśmiechnął się, poruszając tylko lekko kącikami ust.
- Myślę, że Tim będzie sam, sam jak palec. Będzie czekał na jakiś znak, być może on wierzy, że jego brat się obudzi i przyjdzie w miejsce spotkanie; a potem będa żyli długo i szczęsliwie na statku kosmicznym. - powiedział i zaśmiał się - Przepraszam, ten dzień źle na mnie działa...
- Scott, chyba widzę domek.
Scott spojrzał w stronę, w którą spoglądała Sara i powoli hamował, aż samochód zatrzymał się zupełnie.
Po ich prawej stronie, pomiędzy drzewami wyłaniał się mały drewniany domek. Przez chwilę Scottowi zdawało się, że widzi jakąś osobę - najpewniej Tima - który przeszedł obok jednego z drzew i zniknął.
Przewidzenia, pomyślał i powoli wysiadł z samochodu.
Po chwili razem z Sarą zaczęli zbliżać się do drewnianego domku.
Scott sięgnął za pas i wyciągnął zwykłą Berettę M9, z którą nigdy się nie rozstawał. Podchodzili coraz bliżej, nie słysząc żadnych dźwięków, dochodzących z chaty. Scott wskazał gestem brody, aby Sara osłaniał go, gdy będzie wchodził. Ta kiwnęła głową i oboje zbliżyli się do drzwi, rozglądając się wokół.
Scott powoli stąpał po schodkach, po czym szarpnął za klamkę drzwi i pchnął je, wchodząc do środka i celując pistoletem w pustą przestrzeń mieszkania. Rozejrzał się dookoła i wszedł dalej.
- Tim, wiemy, że tu jesteś, więc łaskawie wyjdź i opowiedz nam o liczbach na ścianie w twojej... - przerwał na sekundę Scott, myśląc jak to powiedzieć. Celi? - w twojej sali. - dokończył. Sara również weszła do środka.
Cisza.
Scott stawiał swoje kroki, idąc w głąb pomieszczenia, po czym dotarł do drzwi.
- Tim, nie chcemy komplikacji. - krzyknął, po czym wszedł do środka.
Sara czekała na jakikolwiek dźwięk, który wydobyłby się z gardła Tima, lub Scotta, albo na odgłos wystrzału. Gdy nie doczekała się tego, podbiegła truchtem do pomieszczenia, gdzie znajdował się jej partner.
Scott trzymał w jednej dłoni pistolet, drugą zaś dotykał dziwnej plamy na podłodze.
- Co jest?
- Krew. - odrzekł krótko Scott, po czym wyprostował się i odwrócił w jej stronę. Przez chwilę utkwił wzrok w ścianie za jej plecami.
- Mam coś na twarzy? - spytała. Scott minął ją i wyciągnął rękę, aby pokazać coś swojej partnerce. Sara podeszła bliżej i spojrzała na ścianę.
- Kolejna plama krwi. - powiedział.
- Tim?
- Nie wiem. Możliwe, ale to oznacza, że nie był tu sam. Walczył z kimś, albo...
Do uszu Scotta i Sary dobiegł odgłos wystrzału. Wiedzieli, że osoba, która strzelała jest blisko. Oboje przygotowali się i podążyli ku drzwiom wyjściowym. Scott zatrzymał się w drzwiach, gdy zobaczył człowieka leżącego na wpół na brudnej ziemi i na pierwszym schodku. Z jego pleców sączyła się jeszcze krew, plamiąc brązowy płaszcz mężczyzny. Nie zdążyłeś, stary, pomyślał i powoli zszedł na dół. Przykucnął obok ciała i powoli je odwrócił.
Sara spojrzała na ciało, po czym zaczęła miotać wzrokiem we wszystkie strony, próbując znaleźć sprawcę. Za jednym z pobliskich drzew zauważyła dziwny czarny kształt nie pasujący do niczego jej znanego. Do niczego, oprócz kurtki jakiegoś mężczyzny.
- Stój, FBI! - krzyknęła. Obiekt, który zauważyła przez chwilę stał nieruchomo w miejscu, po czym zaczął biec przed siebie. Sara szybko rzuciła się w pościg za człowiekiem, prosząc jeszcze Scotta, aby został przy ciele i zadzwonił do siedziby.
Biegła, mijając drzewa, które całkiem dobrze torowały jej przejście. Chudy mężczyzna biegł bardzo szybko i niewątpliwie uciekł by jej, gdyby nie korzeń, wystający na jego drodze, o który zahaczył i upadł.
Sara dobiegła do mężczyzny i stanęła naprzeciw niego, oddalona o jakieś trzy metry. Jeden, zero, pomyślała celując w niego bronią.
- Nawet nie próbuj się ruszyć - powiedziała, głęboko oddychając.
Ten zaczął powoli wstawać, śmiejąc się dziko.
- Powiedziałam coś. Nie ruszaj się i nie próbuj żadnych...
Mężczyzna wyprostował się i wyrzucił swój pistolet pod nogi Sary, mając wzrok utkwiony w jej twarzy. Becket zaczęła powoli schylać się po broń, celując nadal w chudzielca. Gdy dosięgnęła lewą ręką rękojeść, mężczyzna uśmiechnął się szarmancko. Następnie zrobił kilka drobnych kroków w tył i odwrócił się do ucieczki.
Sara natychmiast podniosła się i wystrzeliła w jego kierunku. Pocisk nie zdołał jednak dosięgnąć mężczyzny, który w pewnym momencie stracił równowagę i upadł ciałem na mokrą ziemię. Sara czekała, aż uciekinier poruszy się, aby ponownie wstać, lecz tak się nie stało.
Podeszła do nieruchomego ciała, widząc zakrwawioną głowę człowieka, którego przed chwilą goniła. Metalowe szczęki, jak mawiała na sidła kłusownicze wbiły się w jego czaszkę, niemal całą ją zgniatając.
- Co się... - zaczął Scott, który przybył, szukając Sary. Spojrzał na zmasakrowaną głowę mężczyzny, po czym podszedł do Sary. - Zadzwoniłem do Jacka. Zaraz przyjedzie.
- Nie mogłam go powstrzymać. - wydusiła Sara, chowając broń i idąc razem ze Scottem w stronę chaty Tima.
Chociaż raz na coś się przydali, pomyślał Scott.
- O ile się nie mylę, ten na schodach to Tim. Nie żyje.
- Po co ten człowiek zabijał Tima?
- Nie wiem. - odpowiedział Scott, po czym wyciągnął z kieszeni spodni mały kartonik i rozłożył go, pokazując Sarze. - To znalazłem przy nim.
Sara odczytała liczby na karteczce.
- Jedenasta dwadzieścia trzy. O co chodzi?
Scott spojrzał na zegarek.
- Dochodzi jedenasta trzydzieści. - odrzekł Scott. - Myślę, że o tej godzinie zginął Tim Hayward - powiedział, chowając karteczkę.
- To idiotyczne. Wychodzi na to, że Tim potrafił przewidzieć przyszłość, w tym swoją śmierć.
- Może nawet nie widział, że wtedy umrze. - powiedział, podchodząc do ciała - Impuls.
- Impuls? - spytała z zaciekawieniem.
Scott pokiwał głową.
- Tak, impuls. Może zbyt długie przebywanie w psychiatryku połączone z obsesją na punkcie porwania swojego brata spowodowały... To coś. Te nieświadome przewidywanie pewnych zdarzeń.
- Obsesja, która przerodziła się w dar?!
- Myślisz, że kompletnie zwariowałem, co?
Sara nie odpowiedziała. Zwróciła się w stronę samochodu i podążyła w jego kierunku. Po chwili Scott zrobił to samo.

- Człowiek, którego goniłaś, to Bruce Rangeding. Pracował w szpitalu psychiatrycznym Św. Mateusza, z którego uciekł Hayward.
- Ciekawe. - rzucił Scott. - Czym się tam zajmował?
- Był pielęgniarzem - odpowiedział Jack, poprawiając swoje okulary - Opiekował się między innymi Timem. Sam o to poprosił, zaraz po kilku dniach pracy.
- Myślicie, że to on podsunął Timowi broń i pozwolił mu uciec?
- W jakim celu?
- Być może za bardzo uwierzył w rzeczy, które opowiadał Hayward. Być może zrobił on coś, co kazało chłopaczkowi wierzyć, że Tim nie jest obłąkany, a naprawdę jest kimś wielkim. - zaproponował Scott.
- Wiadomość o znalezieniu ciała zagubionego przed dwoma laty Derecka Haywarda. - powiedział Jack, kładąc na stole dzisiejszą gazetę, z olbrzymim nagłówkiem, zatytułowanym ODNALEZIONY BRAT. Scott pochwycił ją i zaczął czytać artykuł. Sara zrobiła zdziwioną minę i zwróciła się do Jacka.
- Jak to możliwe? Myślałam, że specjaliści z Wydziału działali po cichu i nic nie przedostało się do prasy.
- Oni też tak myśleli, a jednak.
- Czyżby kolejny raz FBI nie udało się dochować tajemnicy, która wyszła na światło dzienne? Czy ciało Derecka Haywarda odnalezione po kilku latach świadczy o autentycznym porwaniu go przez cywilizację pozaziemską? Czy Federalni po raz kolejny pomylili się, uznając zdrowego człowieka za chorego psychicznie i umieszczając go w jednym ze szpitali psychiatrycznych?- przeczytał Scott i odłożył dziennik na stół. - Uwielbiam te szmatławce - wycedził.
- Co na to Max?
- Max chciał rozszarpać 'kurewskiego pismaka', jak o nim powiedział. I tak będzie musiał tłumaczyć się publicznie z tego wszystkiego. Nie zazdroszczę mu.
- Ja tym bardziej. - rzekła Sara. - Czyli Rangeding chciał naprawdę spotkać się z bratem Haywarda i im pomóc?
- Nie wykluczam - powiedział Scott - Pewnie, gdy Dereck się nie zjawiał, Bruce wyciągnął broń i zaczął grozić Timowi, jakby to była jego wina. Myślę, że popadł w lekki stan psychozy, spowodowany ciągłymi historiami Tima. Nakręcił się i tyle.
- Teraz już nie dowiemy się niczego - powiedział smętnie Jack. - Czekając na kolejną sprawę... Scott, przeleć do automatu i kup mi Cole Light.
- Odchudzasz się? - spytała Sara, powstrzymując się od śmiechu.
- Jasne, stary. To bieganie pobudzi mnie niczym poranna kawa.

Oddział FBI w Waszyngtonie. Godzina 19:35
- Generale Conners, przeprowadziliśmy wszystkie wskazane przez pana testy. Wypadły pozytywnie. - powiedział mężczyzna w białym fartuchu, cały czas patrząc w twarz wyższego od siebie (jak i rangą, tak i wzrostem) mężczyznę.
- Nie obchodzi mnie to. Macie się pozbyć ciała. - powiedział cicho, niemal łącząc wszystko w całość.
Nieobchodzimnieto.
- Czy jest pan tego pewien? - spytał mężczyzna. Człowiek nazwany Connersem zatrzymał się i zwrócił się do drugiego.
- Operacja 'Blask' się udała. Mamy obiekt, o który nam chodziło. Gdy szukamy skarbów, należy się liczyć, ze możemy znaleźć bezwartościowy śmieć. Co by pan zrobił, gdyby zamiast prawdziwej złotej sztabki znalazłby piryt? Zostawiłby pan to, wiedząc, że nie tego pan szukał?
- Tak jest generale. Zniszczymy wszystko - odpowiedział, po czym odszedł.
Conners wyjął telefon i zadzwonił. Po drugiej stronie odezwał się kobiecy głos.
- Słucham Generale.
- Przygotuj się do wylotu. - powiedział, po czym schował telefon.

Kobieta odłożyła komórkę na stół, po czym usiadła na jednym z pięciu krzeseł rozstawionych wokół stołu. Wyjęła papieros z paczki, którą rzuciła przed siebie i wzięła do ręki zapalniczkę. Przekręciła kółko, po czym przyłożyła płomień do białego walca, w którym aż roiło się od śmiertelnych trucizn.
To cię zabije prędzej niż mnie, mówił do niej mąż, gdy jeszcze żył. Jego słowa się nie sprawdziły...
Zaciągnęła się po czym wypuściła dym, który krążył wokół niej, niczym myśli w jej głowie. Było ich za dużo. Niemal tyle, ile wypaliła paczek papierosów w ciągu kilku ostatnich lat.
Za dużo...


the end


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kluska Śląska
Czwarta Rzesza



Dołączył: 06 Lut 2008
Posty: 341
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: skontownji

PostWysłany: Śro 16:49, 04 Cze 2008 Temat postu:

wydrukowałam to (na szybkiej roboczej, drukarka mi pluła kartkami ), jak przeczytam, powiem co sądzę :3

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.forumkillerz.fora.pl Strona Główna -> Dzieła forumowiczów Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme TeskoRed created by JR9 for stylerbb.net & Programosy
Regulamin